Zostało tylko leczenie paliatywne. Albo droga terapia w Niemczech. Rudzianka prosi o pomoc

"Miałam 25 lat, gdy usłyszałam diagnozę – nowotwór złośliwy jelita grubego. Szok. Ale nie było najgorszej, to nie koniec świata. To było dosyć wczesne stadium, raka w polipie udało się usunąć w całości. Lekarz powiedział, żeby wróciła do normalnego życia i żyła – po prostu. Tak też zrobiłam, pełna nadziei, że ten chwilowy przystanek na mojej życiowej drodze już się nie powtórzy, a oddział onkologii zostanie tylko we wspomnieniach" - pisze o początkach swojego koszmaru Ewa Rolnik pochodząca z Rudy Śląskiej 32-latka.

Ewa zrzutka

Dwa lata upłynęły spokojnie. Praca, szczęśliwe życie. I kolejne badanie kontrolne, które przewróciło jej świat. Guzy w płucu i przerzuty.

- Tym razem było ciężej – chemia co 2 tygodnie przez 48 godzin ciągiem lała mi się do żył. Jak tylko doszłam do siebie, jechałam na kolejne podanie. Nie byłam w stanie pracować ani normalnie żyć. Mimo wszystko mało kto wiedział o mojej chorobie. Na zewnątrz się nie zmieniłam za bardzo. Nawet włosy nie wypadły mi po chemii. Znów odżyła we mnie nadzieja, że tym razem musi się udać i będę zdrowa! Dostałam jednak tylko kolejne 2 lata - wspomina.

W 2021 roku nastąpił dalszy rozsiew i uogólnienie choroby. Przerzuty do węzłów chłonnych, wątroby.

- Nastąpił najgorszy etap walki z nowotworem – stopniowe tracenie nadziei. Po setkach godzin na szpitalnym oddziale i kilkunastu cyklach chemii paliatywnej moja wiara, że może tę walkę wygrać, stopniowo gaśnie - mówi Ewa.

W kwietniu tego roku kolejna progresja choroby. Pozostało leczenie paliatywne – usłyszała od lekarzy.

- Tej informacji boi się chyba każdy walczący z nowotworem. Po latach walki i ja ją usłyszałam. Guzy rosną, nic ich nie powstrzymuje. Została mi jeszcze nadzieja – leczenie komórkami dendrytycznymi w Niemczech. Leczenie nierefundowane, bardzo kosztowne. Mam na imię Ewa, mam dopiero 32 lata. Nie chcę jeszcze umierać. Proszę, pomóż mi zawalczyć o życie.

Terapia komórkami dendrytycznymi w niemieckiej Klinice w Duderstadt i terapia wspomagająca w niemieckiej Klinice Medycyny Integratywnej i Hipertemii pod okiem Doktora Janusza Vorreitera kosztują kilkadziesiąt tysięcy euro na rok.

- Otoczona rodziną i przyjaciółmi, wspierana przez cudownego partnera, nigdy nie obnosiłam się z moją chorobą. Wiele osób pewnie o niej nie wiedziało. Tym bardziej niezręczny jest dla mnie moment, w którym muszę prosić o wsparcie finansowe na pokrycie kosztów leczenia, które daje mi znowu nadzieję i przywraca wiarę w to, że jeszcze będzie normalnie - mówi Ewa. - Poza tym w domu wspiera mnie również trójka kocich „synków”, a jak pisze W. Szymborska w swoim wierszu: „Umrzeć – tego nie robi się kotu. Bo co ma począć kot w pustym mieszkaniu”... Nie chcę umrzeć. Proszę – pomóż mi zawalczyć o życie!

TU znajdziecie link do zbiórki na pomoc w ratowaniu życia Ewy.

Subskrybuj rudzianin.pl

google news icon